Pierwsza cześcią z jaką się spotkałem było właśnie Final Fantasy VII, odrazu polubiłem Clouda i cudną Aeris oraz Red XII. Fabuła wciągnęła mnie jak marchewkę w sokowirówce
Po rozwinięciu akcji, poznałem Sephirota. Cloud odszedł na bok
Przeszedłem gre pierwszy raz, jak najszybciej się dało, zobaczyć co z nią zrobili. Za kolejnym razem przechodziłem grę od A-Z. Zdobyłem wszystko co się dało, nawet ostateczny limit Aeris, niestety save poszedł się walić, razem z kartą pamięci :/ Wgłębiłem się każdy w szczególik fabuły. Popłakałem się, gdy Aeris umarła. Zastąpiła ją Tifa. Moja najlepsza ekipa właśnie składała się z Clouda, Tigy i Reda. Jak dla mnie jest to wielkie, co wymyślili autorzy. Zżyłem się z bohaterami, zacząłem pochłaniać ich ich historie, każdego z osobna i zakochałem się w Cloudzie,( dosłownie i w przenośni, bo stał się moim ideałem ). Nie wspominając już, gdy zdobyłem Omnislasha
wtedy byłem w niebowzięty, do tego dochodzi wszystkie materie na max rozwinięte i summony, oczywiście nie zabrakło 13 rycerzy jak i Bahamuta Zero. FFVII pozostanie w pamięci gracza na zawsze, jako najcudowniejsze jrpg jakie kiedykolwiek powstało. Muzyka jest dopasowana cudnie. Nadaje napięcia jak i relaksuje w odpowiedniej chwili.
Później jak zamiłowany fanatyk FF, przeszadłem VI i jakoś już nie miałem ochoty oglądać V.
Weszło FFVIII. Demo było grane jako pierwsze. Wspaniała graika przyciągała wzrok. Muzyka zwiększała szybkość pracy serca. Przyszedł czas na full version. Wciągająca operowa melodia ( chyba nie znam się proszę nie być ). Na samym początku bohater obrywa, co dale nam możliwość skierowania swojej nienawiści na dość ciekawą postać Seifera.
Sumony w FFVIII to cuda. Graficzne prawie idealne. "Sprinterka" Shiva oczywiście zagościła na naszych ekranach. Bahamut równierz pokazywał swoją klase, tak samo jak i Diablos, moja ulubiona "św. trójca". Najlepszy moment w grze to walka ogrodów-szkół. Niestety nie można się zżyć już tak z bohaterami. Squall-buda, Zell-rozbawia ludzi, jest śmieszny i dziecinny, Selphie-takie małe, Rinoa-heh....księżniczka złodzieji
, Irvine-buuuu, Quistis- nauczycielka, która się podkochuje w głównym bohaterze, buuu. To nie ten sam klimat co mieli bohaterowie siódemki. Oczywiście fajnie przyżywa sie wszystko, ale staje się to po jakimś czasie nudne, bo można przewidzieć co się dalej dzieje. Główny cel czarownica Edea, później tam jakiś czarownik i na końcu głupia Ultimecja. Do mnie to nie trafiło.
Dobra bo się rozpisze i nikt nie będzie chciał jeszcze tego czytać